25.08.2012

Rozdział 2: Gniew Słuchacza

Zacisnęłam dłoń. Materiał był tak zwykły, jak tylko mógł być, szorstki w dotyku, sztywny, postrzępiony na końcach. Jednak coś się zmieniło. Już nie czułam smrodu z kanału w Bravil, to co teraz unosiło się w powietrzu to odór krwi i śmierci. Otworzyłam szeroko oczy. Nierówne, kamienne sklepienie patrzyło na mnie znajomo. Przenikliwe zimno też już kiedyś czułam. Znajdowałam się pod ziemią, w znajomym miejscu, pytanie tylko: w jakim? Powoli uniosłam się na łokciach. Olbrzymie, dwuskrzydłowe drzwi były lekko uchylone, a nieopodal świeciła żelazna pokrywa, odbijająca słabe światło świec. I nagle mnie oświeciło. To była stara sypialnia Ocheevy w sanktuarium w Cheydinhalu.

Zerwałam się na równe nogi, zrzucając cienkie prześcieradło, robiące za koc. Krew, którą przelałam była teraz tylko nie do końca zmytą, niewyraźną plamą majaczącą w rogu, a miejsce śmierci Argonianki zwykłym, czystym pomieszczeniem. Na krześle, które ktoś musiał dostawić, leżał mój cały ekwipunek, łącznie z pancerzem, który dostałam na początku mojej mrocznej historii w Bractwie.

Bez słowa przebrałam się, uważnie uzbrajając się na nowo. Umbrę, zdobycz wyjętą z martwych rąk pokonanego Bretona, który szedł od Starego Mostu w kierunku Gospody Wawnet, przypięłam przy boku, Ostrze Krzywd, zaklęty sztylet, prezent od Luciena Lachance, włożyłam do naramiennej pochewki, a Rozszczepiać Rozumu, trofeum z nieudanego zwerbowania mnie do marnego gangu złodziejek z Anvil, umieściłam w wysokiej cholewce buta. Rozejrzałam się za resztą mojego sprzętu, kołczan pełen doskonale wyważonych i zabójczych strzał wisiał na oparciu mebla, a szklany łuk zgrabnie opierał się na ścianie. Chwyciłam broń i zarzuciłam na plecy. Zrobiłam krok. Dopiero teraz poczułam się o te kilka kilogramów cięższa i nierozciągnięta, niegotowa do szybkiego biegu czy zwinnych uników. Lecz to była sprawa drugo- jak nie trzeciorzędna.

Kładąc dłoń na rękojeść miecz pchnęłam drzwi i wyszłam przez nie, kierując się do głównej sali w Sanktuarium. Ogarniała mnie cisza, lecz w kościach czułam, że świt był już dawno. Tu było po prostu pusto. A może jednak nie? Nagle usłyszałam stukot kroków, bardzo dziwnych kroków, ociężałych i powolnych. Wyjrzałam zza rogu. Na środku stała postać w czarnej szacie z kapturem naciągniętym na głowę – Arquen, a po prawej przechadzał się szkielet-strażnik, powłócząc kośćmi. Podeszłam do elfa.

-Jesteś już Słuchaczu!-zakrzyknęła z radością, zdobywając się nawet na uśmiech.-Czas nagli, spałaś dwa dni, a Upiorna Matka się niecierpliwi.-zaczęła relacjonować.

Szybko przyswajałam sobie jej słowa, coraz bardziej się irytując. Słuchacz raz w tygodniu musi pomodlić się do pomnika Szczęśliwej Staruszki w Bravil, aby uzyskać wiedzę na temat nowych zleceń. I już, koniec. To było moje zadanie. Nic z dawnych zajęć, życie bez zleceń, bez ryzyka. A ona rozczulała się nad tym, jak gdyby była to najświętsza rzecz pod słońcem

-A gdzie miejsce na śmierć i zabijanie?-spytałam zdenerwowana, przypominając sobie o złości, którą tłumiłam w sobie od momentu wejścia do Jabłecznego Sadu. Altmerka zdziwiła się słysząc moje słowa.

-Od tego są Mówcy i reszta Bractwa, porozumiewanie się z Matką jest twoim jedynym zadaniem, już nie zabijasz, nie działasz według kontraktów.-powiedziała szybko i pokrętnie. Czułam jak serce wali coraz mocniej, a szczęka zaciska się.

-I to ma być ten cały pieprzony zaszczyt bycia Słuchaczem?! Siedzieć i gadać z głupim posągiem! Zero mordu, zero krwi, zero zemsty!-wrzasnęłam, nie patrząc na słowa. Nagle wszystko znieruchomiało i ucichło, nawet strażnik. Poczułam jak zło wkrada się do pomieszczeń, zło, które miało mi zaszkodzić.

-O nie! Złamałaś jedną z zasad, Słuchaczu! Uciekaj!-krzyknęła. Poczułam jeszcze większy gniew, jak mogłam być tak głupia i złamać tę cholerną zasadę! Strażnik uzbroił się. Nie musiała mi powtarzać. Szkielet ruszył na mnie, machając swym szklanym mieczem. Uchyliłam się, a ostrze trafiło prosto w kamienną kolumnę, krusząc przy tym brzeg. Zerwałam się i pobiegłam w kierunku tajnego wyjścia. Wskoczyłam z rozpędu na drabinę. Drewno głośno zatrzeszczało, lecz ja wspinałam się dalej, ignorując to całkowicie. Szybko otworzyłam klapę od studni i wypełzłam na świeże powietrze, ryglując a sobą właz. Ostre słońce oślepiło mnie.

-Aaargh!-krzyknęłam, waląc pięścią w ziemię.-Szlag by cie trafił Sithisie i te głupie zasady!-wrzasnęłam, kopiąc w zewnętrzną ściankę studni. To był błąd. Twardy kamień w połączeniu z nie najtwardszym butem wywołał ból i jeszcze silniejszą irytację oraz wściekłość.

Miałam ochotę wszystko rozwalić, wszystko co dobre i święte. Mój wzrok padł na wejście do kaplicy. Ogarnęła mnie jeszcze większa żądza zniszczenia. Pobiegłam do wejścia do opuszczonego domu, przecisnęłam się do środka i wbiegłam na zdewastowane piętro. Rzuciłam się na kupkę śmieci leżącą w rogu i wygrzebałam z niej piękny, lśniący młot bojowy, niezwykle ciężki, ale i niezwykle niszczycielski. Dźwignęłam go i zarzuciłam na ramię, zbiegając szybko w dół.

Przemierzyłam te kilka metrów w niewiarygodnie szybkim tempie, można by powiedzieć, że przeleciałam ostatni kawałek. W mgnieniu oka byłam na ostatnim schodku do kaplicy. Pociągnęłam za klamkę, zamknięte. Nie zatrzymało mnie to. Porządnym machnięciem wybiłam w drewnie dziurę, przez którą spokojnie weszłam do chłodnego, pustego kościoła. Podchodziłam powolnym krokiem do centralnego miejsca kaplicy, ciągnąc za sobą młot.

-Pluję na ciebie Dziewiątko. Tak dla zasady zniszczę twoją świątynię.-wyszeptałam słodko, a następnie uderzyłam bronią, niszcząc połowę ołtarza. Porcelanowa misa porozpadała się na kawałeczki, zasypując podłogę gruzami. Zaśmiałam się głośno, a mojego śmiechu nie powstydziłby się najgorszy psychopata. Znów się zamachnęłam i zmiotłam pierwszy rząd ławek. Czułam dziką satysfakcje z niszczenia miejsca kultu mieszkańców tego miasta. Podeszłam do jednego z mniejszych ołtarzyków i również zmiażdżyłam na proch.

-Stój!-usłyszałam za sobą. Nie odwróciłam się, nie było po co. Podniosłam młot wysoko, chcąc rozbić stojący przede mną witraż z Tiberem Septimem. Nagle rozbrzmiał świst, broń opadła z hałasem na kamienną posadzkę, a ja poczułam przeszywający ból w lewym ramieniu. Cholerna strzała trafiła wprost w najsłabsze miejsce pancerza. Odwróciłam się i z nienawiścią spojrzałam na strażnika stojącego w lśniącej zbroi z wycelowanym we mnie łukiem. W dziurze za nim tłoczyło się kolejnych paru zbrojnych. Pochyliłam się i złapałam za trzon broni, jak najbliżej środka.

-Zostajesz aresztow...-począł recytować, a ja jednym mocnym zrywem posłałam młot prosto w szklany obraz. Przymknęłam oczy, rozkoszując się dźwiękiem tłuczonego szkła, gdy znowu poczułam, uderzenie i grot wbijający się w łopatkę. Tym razem zbroja powstrzymała atak, lecz ostrze i tak weszło w ciało, prosto w mięsień. Znieruchomiałam. To nie tyle ból, co zablokowane mięśnie, jakby wszystkie naraz dopadł silny skurcz. Czułam jak ktoś łapię mnie pod pachy i przecina strzałę, aby łatwiej mnie było chwycić.

-Niee!-krzyczałam, wierzgając i machając nogami. Napastnik nie dawał za wygraną. Nie miałam jak sięgnąć do Umbry ani do Ostrza Cierpienia, strażnik dosadnie ograniczył mi ruchu.

Chwyciłam się ostatniej deski ratunku i mocno podkurczyłam nogi, wyciągając z cholewy ostrze. Pewnie je chwyciłam i wbiłam między kirys a nagolenniki, słaby punkt zbroi, tak jak uczyli mnie w Bractwie. Nacisk rąk mężczyzny wyraźnie zelżał. Wyrwałam się i pewnym ruchem poderżnęłam mu gardło. Rozejrzałam się. Żołnierz naprzeciw mnie skutecznie zasłaniał swoim cielskiem mnie jako cel strażnikowi z łukiem. Bez hełmu, z mieczem gotowym do walki patrzył na mnie przenikliwymi, zielonymi oczami. Zaatakowałam. Chlasnęłam na odlew Rozszczepiaczem Rozumu, lecz sztylet zamiast na przeciwnika, natrafił na brzeszczot szabli. Rozpoczął szybki kontratak, a ja nie zdążyłam mu umknąć, koniec ostrza przeciął pancerz na prawym ramieniu, robiąc równocześnie głęboką ranę. Ręka opadła mi i zaczęła się niebezpiecznie trząść, a ja całą swoją siłą woli zmusiłam mięśnie do trzymania rękojeści. Oparłam się plecami o ścianę i obserwowałam każdy ruch miodowowłosego strażnika. Stał na lekko ugiętych nogach i również obserwował. W ciszy i skupieniu.

Usłyszałam kolejny świst. Tym razem grot nie tylko przeszedł przez pancerz, strzała na kilka dobrych centymetrów weszła w ciało. Szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia, wypuszczając sztylet z rąk. Jedną dłonią uciskałam ranę, a przez palce powoli ściekała krew, a drugą chwyciłam się krawędzi rozbitego wcześniej witrażu, kalecząc sobie opuszki ostrymi odłamkami szkła.

-Nie strzelaj!-wrzasnął zielonooki, w chwili gdy strzelec zamierzał wypuścić kolejną strzałę. Podszedł do mnie, opuszczając lekko miecz.

-Nie podchodź do niej! Zabiła Clarviusa!-odkrzyknął z pełnym paniki głosem. Tamten nie posłuchał. Jednak ja nie miałam ochoty na bliskie spotkanie z przedstawicielami władzy w Cheydinhalu. Zrobiłam krok w tył, a potem kolejny i jeszcze następny, kiedy on się przybliżał, ja koślawo uciekałam do tyłu.

Czułam, jak coraz więcej krwi przelewa się z ran na ramionach i brzuchu, jak powoli tracę siły i życie. Powoli odstawiłam jedną stopę za szczątki ławki, lecz pośpiech i panika uniemożliwiły dostawienie drugiej. Zahaczyłam o wystające drewno i runęłam na ziemię, wbijając głębiej groty tkwiące w plecach i ramieniu. Jęknęłam przeciągle z bólu. Nagle ktoś podniósł mnie do góry i usadowił na ocalałej ławce. Nie wiem kto, cały czas miałam zaciśnięte z bólu powieki, a z kącików płynęły mimowolne łzy.

-Na co czekasz?! Biegnij po jakiegoś uzdrowiciela!-usłyszałam głośny rozkaz zielonookiego, a następnie cichy pomruk z ust łucznika i tylko szczęk zbroi, gdy odbiegał.

Ile tak leżałam – nie wiem. Pamiętam tylko przejmującą ciszę, a następnie zaklęcie szeptane przez siwowłosego Altmera, które oddelegowało mnie do świata snów.


~*~

* tutaj można zapoznać się z krótkim opisem, zasadami i strukturą Mrocznego Bractwa.

Dziękuję za pozytywne komentarze! Nie spodziewałam się, że ta historia, na którą pomysł przyszedł z dnia na dzień, spotka się z ponad 100 wejściami w te parę dni. Naprawdę dziękuję.

Zozali: Mam nadzieję, że dorwiesz się na dłużej do laptopa i przeczytasz te moje wypociny, a następnie skomentujesz co o tym sądzisz ;D. Ja niestety grałam tylko w Oblivion'a, więc nie mam porównania, choć niedługo mam zamiar pojęczeć u brata, żeby mi udostępnił Skyrim'a na swoim komputerze.

Vivienne Rosalie: Dziękuję za bardzo pozytywny komentarz, moje ego czuje się mile połechtane, kiedy czytam takie pochwały. Co do błędu to dzięki, ja nie wychwytuję czegoś takiego, ja tego nawet nie widzę, ale postaram się zwracać uwagę. Również dodaję Cię do linków.

7 komentarzy:

  1. Przeczytałam całość. Piszesz bardzo plastycznie, dzięki czemu płynie się przez tekst. Zwykle nie przepadam za pierwszoosobową narracją, jednak u Ciebie czyta się ją bez problemu.
    Miałabym jednak kilka uwag, choć naprawdę niewiele. Pamiętaj, że piszesz dla osób, które nie grały w Oblivion, mogą nie znać tego świata i zasad tam panujących. To, czy ktoś znający się trafi, to inna inszość. I tu mam uwagę, piszesz, że główna bohaterka złamała zasadę mrocznego bractwa, nie mówisz jaką, po czym zaczyna się na nią atak. Ucieka, a potem ni z tego ni z owego postanawia zdemolować świątynię Dziewieciu. Dlaczego? Mogę zrozumieć, że z rozpaczy, gniewu itp., ale nic o tym nie ma w tekście. Potem strażnicy zamiast ją zabić do końca, ratują ją, nie wiadomo czemu.
    W sumie tyle :)
    Przyznam, że aż żałuję, że piszesz fanfik. Masz lekki styl pisania i przyjemnie się czyta, a fanfik... zawsze pozostanie fanfikiem i tyle.
    Czytać jednak będę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętałam o tych zasadach przed dodaniem rozdziału, miałam wszystko rozpisane, wystarczyło tylko wkleić na odpowiednią stronę, lecz z naciśnięciem "opublikuj" wyleciało mi to z głowy.
      Co do demolowania świątyni i zachowania strażników: więcej będzie w następnym rozdziale, wiem że trochę zagmatwałam, postaram się z tego wybrnąć.
      A w sprawie szablonu: jak spojrzałam na niego po kilku dniach, stwierdziłam, że jest beznadziejny i że koślawo połączone obrazki odstraszają, więc zmieniłam na ten. W poprzednim podobała mi się postać tej dziewczyny, może jak następnym razem będę coś kombinować z szablonem przywrócę mu tą magię.

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że masz bardzo pozytywny styl; czyta się lekko, płynnie, szybko. Jedyną przywarą, niestety też moją, jest konstruowanie bardzo długich zdań; ale nie przejmuj się, z czasem to się zmieni. Drugie zastrzeżenie; dialogi i/lub wtrącenia zapisujemy od nowej linijki. Twoja bohaterka ma zdecydowanie ciekawą i zawikłaną psychikę. Widać, że jest porywcza i żądna walki, ciekawi mnie też, jakie prawo złamała. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, a tym czasem pozdrawiam :)
    widmo-przyszlosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, te długie zdania chyba jeszcze długo się będą mnie trzymać, jakoś nie mogę się oprzeć pokusie ich pisania, a potem nie mam pomysłu jak to przekształcić.
      Dialogi od zawsze były moją drugą zmorą, niby nic trudnego, ale jak nikt nie przyswoił mi jak się je poprawnie zapisuje, tak ciężko mi czasem o tym pamiętać.

      Usuń
    2. Jasne, rozumiem Cię :).
      Kiedy mogę się spodziewać następnego rozdziału?

      Usuń
    3. Postaram się jak najszybciej. Już szczegóły powoli budują się w mojej wyobraźni, zostaje tylko dopracować szczegóły i znaleźć odrobinę czasu oraz chęci na przelanie tego do Worda. Wydaje mi się, że do końca tygodnia powinien się pojawić.

      Usuń
    4. Znakomicie! Jeśli możesz, po pojawieniu się u Ciebie nowego rozdziału, poinformuj mnie o tym na blogu. Z góry dzięki! Pozdrawiam :)

      Usuń