30.08.2012

Rozdział 3: Elf imieniem Derathel

Wstałam, lecz nie otwierałam oczu. Nie miałam zamiaru umrzeć przywiązana do zimnego blatu, nie mogąc się nawet bronić. Słyszałam go. Duch Sithisa wisiał w powietrzu, wydając z siebie ciche pomruki, czekając na oznakę świadomości z mojej strony. Leżałam nieruchomo, bezczynnie czekając na przybycie odsieczy Mara nie zaatakuje innego, kara jest moja.

Usłyszałam szuranie stóp, a następnie szczęk przekręcanego w zamku klucza. Drewniane drzwi zaskrzypiały, a postać pewnie wkroczyła do pomieszczenia, zapewne przekonana, że zastanie mnie samą.

-Co do...-wrzasnął, powstrzymując się przed przeklęciem. Poznałam ten głos. Należał do zielonookiego strażnika, który nie pozwolił mnie zabić. Byłam ciekawa kim jest i dlaczego mnie uratował. W końcu zdewastowałam kaplicę, miejsce kultu takich cesarskich jak on. Gdyby ktoś z zewnątrz poniósł rękę na sanktuarium, ukatrupiłabym go. Może chciał się dowiedzieć czemu? Nie wiem czy będzie zadowolony z odpowiedzi. Byłam bezbożną Dunmerką, po prostu. Moi rodzice uciekli z Morrowind, a ja dorastałam w Bravil, uczona pesymistycznego nastawienia da kościelnej misji Cesarstwa. Sithis był pierwszym bogiem w którego uwierzyłam, a dziewiątka stała się stekiem bzdur, których wyznawcy nie czują się ze sobą związani. Zrobiłam to ze złości, a także ze świadomości, że żaden bóg lub bożek nie zmieniłby wynikłej sytuacji. Lucien i tak by zginął. Ja cierpiałam, chciałam, żeby i mieszkańcy Cheydinhalu cierpieli. Proste.

Mężczyzna powoli zaczął się poruszać. Jego kroki były ciche i delikatne. Jakby wciąż bał się, że duch go zaatakuje, mimo całkowitej bierności ze strony zjawy. Poczułam ruch wiatru, gdy doskoczył do mnie. Od monstra oddzielał go tylko stół, ze mną przywiązaną licznymi pasami. Nagle jego dłonie musnęły mój nadgarstek, a ja nieznacznie drgnęłam. Gniew Sithisa wydał z siebie przerażający, chrypiący jęk, lecz nie poruszył się o milimetr. Strażnik szybko i sprawnie uwalniał mnie z więzów. Leżałam wolna, acz nadal bezbronna. Mara równie dobrze, jak posługiwała się bronią, ciskała zaklęciami. Nie zdołałabym uciec.

Jego ręce wślizgnęły się pod moje plecy i kolana, a następnie ostrożnie dźwignęły mnie ze stołu. Zręcznie manipulując prawą kończyną, opuściłam dłoń na dół, muskając opuszkami jego oręż.

Powoli kroczył w stronę drzwi, głośno przełykając ślinę, gdy duch odwracał się w jego kierunku i podążał za nami wzrokiem. Zatrzymał się. Palcami stóp wyczuwałam drewniane skrzydło wejścia. Teraz nastała jedyna szansa na ujście z życiem.

Otworzyłam oczy. Szybko wyskoczyłam z objęć zielonookiego i wydobyłam jego miecz, chlastając ostrzem na odlew. Zjawa odpłynęła do tyłu, unikając mojego ciosu. Nie ustawałam, doskakiwałam i wyprowadzałam kolejne ciosy, chcąc trafić w głowę upiora, jedyne miejsce wrażliwe na jakiekolwiek ciosy. Duch jednak albo się odsuwał, albo blokował atak sztyletem, albo nie trafiałam i nic sobie nie robił, poza rozzłoszczeniem. Miecz uderzał w kolejne przedmioty, tworząc potworny bałagan. W końcu udało mi się go trafić, ostrzy koniec zahaczył o powiewający materiał, rozdzierając go. Nagle zaczął wyć, brzmiało to jak jeżdżenie paznokciami po tablicy połączone z przeraźliwym kocim wyciem. Krzyknęłam. Ból, który był powodowany wydawanym przez potwora dźwiękiem, zakręcił mi w głowie.

Na moment straciłam orientacje. W ostatniej chwili dostrzegłam błyszczące ostrze, pędzące w moim kierunku, i uniosłam miecz, blokując potężne uderzenie. Zaparłam się. Czekałam na chwilę gdy odpuści i będę wstanie przeprowadzić kontratak, lecz zamiast tego ujrzałam błyszczącą kulę formującą się w drugiej dłoni widma.

-Nie!-szepnęłam, widząc gotowe do uderzenia zaklęcie. Przeraziłam się. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego z bliska. Czułam, jak gorące strzępy magii łaskoczą mój policzek. Teraz albo nigdy. Obróciłam się i mocno uderzyłam marę w czaszkę, jeśli takową posiadała. Upiór zaczął krzyczeć, a z jego ust wydobywał się dym. Po chwili na ziemię opadła brudna, zakurzona szata i Sztylet Dyscypliny.

Wypuściłam z dłoni miecz. Nie chciałam dawać nikomu pretekstu do ponownego zaatakowania. Odwróciłam się. Spojrzałam na strażnika, który stał jak wryty w wejściu, patrząc z niepokojem. Nagle trzęsące się wcześniej kolana nie wytrzymały i opadłam na ziemię. Serce tłukło mi się po piersi, spóźniając się nieco z reakcją. Oparłam się na rękach i wpatrzona w podłoże oddychałam ciężko.

-Nic ci nie jest?-spytał mężczyzna, podciągając mnie w górę. Nadal dysząc pokiwałam twierdząco głową. Prowadził mnie korytarzem w podziemiu to nieznanego mi miejsca. Szliśmy powoli, lecz nie zatrzymywaliśmy się. Nagle poczułam, jak moja ręka zjeżdża z jego ramienia. Podciągnął mnie ku górze i wtedy moje ciało przeszył ból w okolicy brzucha.

-Ała!-krzyknęłam, łapiąc się za bolące miejsce i stając. Podciągnęłam więzienne ubranie, które zauważyłam na sobie, i ujrzałam opatrunek, założony w miejscu, gdzie jeszcze niedawno tkwiła strzała. Strażnik pochylił się i także obejrzał bandaż. Milczał, lecz po chwili ponownie chwycił mnie, uważając na ranę. Ruszyliśmy.

Lochy w Cheydinhalu były małe i opustoszałe. Wąski korytarz, a w jego ścianach umieszczone trzy kraty do trzech osobnych cel. Mężczyzna otworzył pierwsze wejście po prawej i wprowadził mnie do pokoju. Posadził mnie ostrożnie na jednym z dwóch znajdujących się w pomieszczeniu łóżkach, a następnie wyszedł, zamykając wyjście na klucz i rzucając mi nieodgadnięte spojrzenie. Usłyszałam jeszcze trzask drzwi i zanikające kroki. Później wszystko ucichło.

Rozejrzałam się po celi. Była większa niż ta naprzeciw, głębsza, przez co jej część była niewidoczna dla osób stojących po przeciwnej stronie krat. W całym pomieszczeniu nie znajdowało się za wiele. Dwa posłania, ustawiono po dwóch końcach sali, a między nimi postawiono krzesło i taboret. Ściany były lekko porysowane, a w rogach znajdowały się wielkie, zakurzone pajęczyny, z kilkoma truchłami zaplątanymi weń. Podłoga była zimna i kamienna, a cały brud zamieciony był pod ścianę.

Westchnęłam głośno. To miejsce miało być moim domem jeszcze przez długi czas. Położyłam się na łóżku bliżej krat. Znów podciągnęłam bluzkę i przypatrzyłam się dokładnie opatrunkowi. Musiał go zrobić ktoś z doświadczeniem medycznym. Palcem jeździłam po jego brzegu, próbując skupić na czymś umysł. Jednak moje myśli przeskakiwały pomiędzy niechcianymi wspomnieniami. Na nowo wspominałam Scenę z Jabłecznego Sadu, wydarzenia w krypcie Matki Nocy i mój atak na świątynię Arkaya*. Miałam dość tych wspomnień, lecz nie mogłam się ich pozbyć, po części nie chciałam.

Gdzieś daleko zaczęła rozbrzmiewać wrzawa. Drzwi otworzyły się gwałtownie i rąbnęły w ścianę z niebywałą siłą. Podbiegłam do krat i przycisnęłam twarz do chłodnego pręta. Do lochów wkroczyło czterech mężczyzn. Pierwszy strażnik szybko podbiegł do wejścia do przeciwnej celi i pospiesznie otwierał zamek. Pozostała dwójka trzymała pewnie młodego chłopaka, który wyglądał na... Odprężonego. Brutalnie wrzucili go do pomieszczenia i zatrzasnęli wrota.

-Dajcie spokój chłopaki! Nie znacie się na żartach?-zaśmiał się więzień, opierając się o kraty, wyciągając dłonie przez pręty. Mężczyźni mieli kwaśne, rozeźlone miny, jeden z nich wyciągnął miecz i uderzył w metal, prawie raniąc przy tym Bosmera. Obrzucili go wściekłym spojrzeniem i wyszli równie szybko, jak weszli.

Chłopak wyłożył się na podłodze, opierając się o brzeg łóżka, i roześmiał się głośno. Odsunęłam się od wrót i spojrzałam na niego zdziwiona. Był typowym przedstawicielem mieszkańców Puszczy Walen. Miał długie szpiczaste uszy, wystające z przydługich, brązowych, rozwianych włosów, i szeroką szczękę. Posiadał długie, smukłe dłonie i szczupłą budowę ciała. Zwykły przedstawiciel Leśnych Elfów.

Nagle przestał się śmiać i z uśmiechem na ustach spojrzał na mnie. Wydawał się lekko zdziwiony widokiem kogoś innego w więzieniu, lecz nadal biła z niego radość i pewność siebie.

-Oh! Widzę, że nowa twarzyczka zawitała do naszego więzienia-mrukną zbliżając się lekko do krat.-Co cię do nas sprowadza?-spytał, w jego ustach wszystko to brzmiało jak pogawędka starych znajomych przy obiedzie, aniżeli rozmowa dwóch skazańców. Patrzył na mnie wyczekująco, a w jego jasnoniebieskich oczach odbijało się światło naściennej pochodni. Wzruszyłam ramionami.

-Małe zamieszanie w kaplicy-odparłam wymijająco. Chłopak zaśmiał się krótko i przeczesał dłonią włosy, spoglądając nieznacznie w kierunku drzwi. Sprawiał wrażenie lokalnego rzezimieszka, który był dobrze znajomy strażom.

-Jak się wydostanę, chętnie zobaczę co tam zmalowałaś.-mrukną rozbawiony, puszczając do mnie oczko. Nie zadowalała mnie ta wypowiedź, mimo jego podejrzanej wesołości byłam niezmiernie ciekawa.

-A za co ciebie wtrącili?-spytałam po chwili, chwytając dłońmi za kraty i opierając się na nich lekko. Uśmiechnął się szeroko, przesuwając językiem po zębach, od ostrego kła po proste siekacze.

-To trzeba było zobaczyć-powiedział, pochylając głowę, cały czas szczerząc się szeroko.-W nocy zabrałem wszystkie zbroje z koszar, a zamiast nich dałem damskie ciuszki w dużych rozmiarach. Strażnicy mieli rano wstać i ze zdziwieniem znaleźć nie swoje suknie. Nie przewidziałem jednak, że... Hehe... Że część z nich będzie tak zaspana, że założy te ubrania-opowiedział, wyraźnie zanosząc się śmiechem przy końcówce. Spojrzałam na niego z politowaniem. Jednak ta historia rozbawiła mnie na tyle, że zdobyłam się na uśmiech.

Po chwili ktoś ponownie wkroczył do ciasnego więzienia. Wysoka Cesarska podeszła do krat naprzeciw. W rękach trzymała otwartą księgą, a między palcami znajdowało się sfatygowane już pióro. Kobieta wyglądała na czterdzieści lat, nie najmłodsza, lecz jeszcze nie stara. Jej rude pukle przetykane były siwymi pasmami, a na twarzy było widać zmęczenie.

-O, przyszli nas spisać!-zakrzyknął uradowany i uśmiechnął się szarmancko do urzędniczki. Ta tylko spojrzała na niego obojętnie i pochyliła się nad książką.

-Imię?-zapytała, wzdychając głośno. Nie wyglądała na osobę lubiącą swoją pracę.

-Przecież mnie znasz, Cecilio-mruknął chłopak, chwytając między palce rudy kosmyk włosów kobiety.

-Imię?-powtórzyła pytanie, wyraźnie zirytowana jego zachowanie, i odepchnęła jego dłoń.

-Derathel.-odparł, udając lekkie naburmuszenie. Wyjrzał zza Cesarkiej i spojrzał na mnie.-Miło mi-powiedział, posyłając mi delikatny uśmiech. Cecilia wyraźnie przewróciła oczami i zwróciła się do mnie.

-Imię?-ponowiła monotonnie swoje pytanie. Przyjrzałam się jej dokładniej. Kilka niewielkich zmarszczek zdobiło jej czoło i okolice oczu. Czarne tęczówki patrzyły z bystrością i młodocianym błyskiem.

-Ava Dyonth.-przedstawiłam się pokrótce.-Mnie również-odpowiedziałam Bosmerowi. Kobieta szybko spisała moje dane, zatrzasnęła księgę i wyszła równie spokojnie jak weszła. Przez chwilę stałam, wpatrując się lekko nieprzytomnie w drzwi. Chciałam się wydostać, lecz to było mało prawdopodobne. Jeszcze nie usłyszałam zarzutów, mimo to byłam pewna, że przyjdzie mi posiedzieć tu pewien czas.

-Na to czekałem-szepnął do siebie chłopak, na tyle głośno, że słowa doleciały do mnie.-Czas się wydostać!-dodał i odszedł od krat, rozglądając się po celi. Podszedł do łóżka, stanął na nim, a następnie zaczął grzebać przy krawędzi lekko wystającego kamienia. Po chwili zeskoczył prosto pod wrota, ściskając w dłoni kilka wytrychów.

-Skąd to masz?!-zdziwiłam się, tłumiąc krzyknięcie dłonią. Derathel zaśmiał się serdecznie, po czym podniósł wysoko rękę, pokazując mi, najprawdopodobniej, klucz do własnej wolności.

-Przezorny zawsze ubezpieczony. W każdej celi schowałem kiedyś po kilka. Tak na „wypadek”-powiedział, uklęknąwszy przed zamkiem.-W twojej powinny być u wezgłowia łóżka-dodał, pokazując podbródkiem na posłanie.

Wsadziłam dłoń między zatęchły materac, a stare drewno i poczułam kilka metalowych pręcików. Chwyciłam je mocno i wyciągnęłam ze zwycięskim uśmiechem na twarzy. Podbiegłam do krat. Klęknęłam, wsadziłam wytrychy i, zamykając oczy, zaczęłam gmerać w zamku. Szło mi to niezwykle opornie. Mechanizm cały czas wracał na wcześniejsze miejsce. Usłyszałam szczęk, lecz wiedziałam, że to nie moja cela się właśnie otwiera. Odchrząknęłam nerwowo i próbowałam się jeszcze bardziej skupić.

Poczułam chłodne dłonie, wydobywające z moich dłoni pręciki. Otworzyłam oczy i spojrzałam zaskoczona na chłopaka.

-Brak ci finezji i wyczucia-rzucił radośnie, jakby miał to być komplement.-A po za tym, to ta cela, jako jedyna, ma dużo trudniejszy zamek niż pozostałe-dodał, gdy złamał jeden z wytrychów. Spokojnie wyciągnął następny i kontynuował pracę.

-Jak to trudniejszy?-zaciekawiłam się. Czemu na każdym kroku muszę mieć trudniej, nawet w zwykłej ucieczce z więzienia muszę trafiać na dodatkowe zabezpieczenia.

-Kilka miesięcy temu zamknęli tu Orka. Facet wielki i silny jak Ogr. Wpadłem dorzucić kilka tych małych cudeniek, gdy porządnym uderzeniem po prostu wyważył kraty. Strażnicy mieli niemały kłopot. Ostatecznie awanturnik skończył w piachu, a drzwi poszły do wymiany. Ślusarz chyba specjalnie zrobił bardziej skomplikowany zamek. Odnoszę wrażenie, że niezbyt mnie lubi, po aferze z jego mieczem.-odpowiedział, a kiedy ostatnie słowo wyszło z jego ust, rozległ się wyczekiwany szczęk mechanizmu.-Proszę bardzo! Droga wolna!-mruknął zadowolony z siebie.

Usłyszałam to. Dwie pary stóp, przy czym jedna odziana w stalowe buty, kroczyły powoli pod drzwi do więzienia. Dziękowałam Sithisowi za dobry słuch, gdyby nie to, prawdopodobnie oboje leżelibyśmy już martwi, powaleni za pomocą kilku strzał. Szybko otworzyłam kraty i chwyciłam chłopaka za więzienne ubranie. Mocno wciągnęłam go do środka, wepchnęłam w głąb pomieszczenia i zatrzasnęłam wrota.

-Ej...-oburzył się, ale w porę zakryłam mu usta ręką. Przytknęłam palec do warg i nakazałam mu siedzieć cicho, sama kładąc się na łóżku, tyłem do wyjścia.

Dwie osoby wkroczyły między cele. Nasłuchiwałam. Podchodzili wolno, a strażnik był wyraźnie zdenerwowany. Usłyszałam brzęk kluczy i powoli wstałam, udając zaskoczenie.

-Proszę uważać, zabiła Clarvius w świątyni. Jest bezwzględną morderczynią.-powiedział głośno, głosem pełnym żalu i gniewu. Stojący obok niego siwowłosy Altmer, którego widziałam w kaplicy, zaśmiał się głośno.

-Z tego co pamiętam, broniła się, między innymi przed tobą także. Pamiętasz kto pierwszy zaatakował, kto pierwszy wypuścił strzałę?-odparł staruszek głosem mędrca.-Po za tym spójrz na nią. Jest ranna. W tym stanie nie mogłaby nawet kogoś porządnie uderzyć, bez konsekwencji nadszarpnięcia własnego zdrowia-dodał, patrząc jednak z lekkim dystansem. Strażnik milczał.

Kraty delikatnie uchyliły się, a następnie w szczelinie pojawił się długi, lśniący miecz. Wstałam niepewnie, nerwowo spoglądając na przyciśniętego do ściany Derathela.

-Nie próbuj żadnych sztuczek, Dunmerko! Wyjdź powoli z uniesionymi rękami.-rozkazał, po czym cofnął się, robiąc mi przejście. Uczyniłam jak kazał. Stanęłam na środku korytarza, skupiając wzrok na starszym mężczyźnie. Całkowicie popielate włosy miła zaczesane wysoko, co podkreślało pociągłość jego twarzy. Długa, barwna szata i torba pełna lśniących buteleczek i różnokolorowych składników zdradzała przynależność do Gildii Magów.

Podszedł pewnie, lecz nie szybko, i podciągnął mój prawy rękaw, ukazując duży opatrunek. Odwinął bandaż, uważnie przypatrzył się przeciętej skórze. Następnie, zrzędząc pod nosem o niepotrzebnym rozlewie krwi, wyciągnął z torby niewielki słoiczek z okropnie śmierdzącą maścią. Nałożył odrobinę na ranę, po czym rozsmarował dokładnie i na powrót owinął czystym materiałem. To samo uczynił z raną po strzale. Na końcu wytarł dłonie w szmatkę i odszedł zza strażnika.

-Z powrotem!-krzyknął mężczyzna, wskazując mieczem cele i przybierając groźny wyraz twarzy. Bez słowa usiadłam na łóżku i patrzyłam jak zamyka drzwi srebrzystym kluczem. Rzucił mi nienawistne spojrzenie, a następnie wyszedł, prowadząc za sobą maga. Drzwi się zamknęły i nastała cisza.

-Proszę, proszę...-odezwał się Elf, przyprawiając mnie o mały zawał serca.-To musiało być czymś więcej niż zwykłe „zamieszanie w kaplicy”-dodał, siadając obok mnie po turecku.-A teraz szczerze, coś zmalowała? I najważniejsze pytanie: czemu jeszcze żyjesz?!-zapytał podekscytowany, siląc się na cichy szept. Spojrzałam na niego niepewnie.

-Może najpierw wydostańmy się?-zaproponowałam, unikając przy tym odpowiedzi. Derathel pokręcił tylko przecząco głową i spojrzał na mnie wyczekująco.

-Najpierw prawda, potem wolność-stwierdził krótko. Westchnęłam głośno. W sumie sama nie znałam odpowiedzi na te ostatnie pytanie.

-Młotem rozwaliłam ołtarz dziewiątki i kilka mniejszych, a następnie wybiłam witraż z Talosem-szepnęłam szybko, wpatrując się w dziurę od klucza.-A jak złapali mnie strażnicy, poderżnęłam jednemu gardło. Ten co przed chwilą wyszedł chciał mnie ukatrupić na miejscu, ale jeden, taki z zielonymi oczami, mu przeszkodził. Nie wiem czemu-dokończyłam i kątem oka spojrzałam na Bosmera. Wydawał się zdziwiony, lecz równocześnie zaintrygowany.

-Zielone oczy i złociste włosy? Bez hełmu?-zaczął się dopytywać. Na oba pytania odpowiedziałam twierdząco. Czekałam na jego przemyślenia.

-Wiesz kto to?-spytałam się, gdy uśmiechnięty wstał i zaczął grzebać w zamku. Parsknął cicho.

-To Garrus Darellium, zastępca kapitana straży, miły człowiek. Odkąd Ulrich Leland objął stanowisko dowódcy, strażnicy zrobili się bardziej bezwzględni. Garrus'owi się to nie podoba. Zawsze stara się utrzymać kryminalistę przy życiu. Mówi, że to jego, cytuję, "misja"-mruknął niewyraźnie, zaciskając powieki i marszcząc brwi. Zamek stwarzał trudności nie tylko dla mnie. W końcu chłopak odetchnął głośno i popchnął kratę, która cicho uchyliła się.

-Witaj wolności!-szepnęłam, po czym zerwałam się z łóżka i pobiegłam za Derathelem.



~*~

*tutaj znajdziecie spis bóstw w Oblivionie

Jest to, jak na razie, najdłuższy rozdział na tym blogu, mam nadzieje, że spodobał się wam. Już nie mogę doczekać się rozdziału czwartego! Miłego początku roku, tak na marginesie, ba chyba prędzej rozdziału nie będzie.

2 komentarze:

  1. Jak już napisałam u siebie, możesz powiadamiać mnie pod najnowszymi postami :).
    Co do rozdziału: absolutnie cudny, tempo akcji jest w sam raz, no i poczułam sympatię do nowego bohatera- elfa. Planujesz dla niego jakąś ważniejszą rolę? ;)
    Błędy: kilka nieznaczących literówek i niepotrzebny przecinek w ,,Nagle, trzęsące się wcześniej, kolana nie wytrzymały i opadłam na ziemię.''.
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam.
    widmo-przyszlosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, dosyć ciekawy sposób pisania... Odniosłem pozytywne wrażenie. Rzecz jasna nie obeszło by sie bez zaproszenia do mnie, ale wiadomo jak ciężko jest rozkrecic bloga ;) Rzuć okiem, może historia Moriego cie zainteresuje http://opowiadanie-hatredies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń